Rano przy orientalnej kawie (pyszna), którą zaserwowała nam właścicielka hostelu postanowiliśmy, że pojedziemy odwiedzić Jaskinię Prometeusza, kilka kilometrów drogi od Kutaisi. Marszrutka kosztuje tylko 1 pieniążek, jedziemy. Po dotarciu do Tskaltubo okazuje się, że do jaskini jest jeszcze kilka kilometrów i nie ma żadnej marszrutki, która tam jedzie. A jeśli nie ma, to co robi dyspozytor dworca? Dzwoni do kierowcy, żeby przyjechał! I tak, za 6 pieniążków mamy wynajętą całą marszrutkę z przewodnikiem. Zawiózł nas do jaskini, pokazał gdzie bilety i powiedział, że zaczeka aż wyjdziemy. W oczekiwaniu na kierowcę odwiedziliśmy jeszcze dworcowy targ, urządzony w stylu arabskim. Kupiliśmy 10 szklanek herbaty (liście odmierzane za pomocą szklanki, 1 szklanka = 1 pieniążek), a kiedy zapytaliśmy, czy w tej butelce po coli jest czacza, to każdy sprzedawca z targu zaczął krzyczeć "czacza, czacza!". Ogólne patrzyli na nas jak na worki ze złotem...
Nasz prywatny kierowca w końcu przyjechał i pojechaliśmy zwiedzać jaskinię. Największą i najpiękniejszą w jakiej każdy z nas dotąd był. Odkryta w latach 80-tych i pierwotnie przeznaczona na schron przeciwatomowy, do zwiedzania została udostępniona w 2008 roku. Na prawdę robi wrażenie, niestety mieliśmy wątpliwą przyjemność zwiedzać tę jaskinię wraz z grupą drących ryja gruzińskich bękartów; żeby się nie powtarzać odsyłam tu: http://masterofphysicalchemistry.geoblog.pl/wpis/207869/tapolca-barlangf%C3%B6rd%C3%B6-czyli-dupska-moczenie-zrodla-termalne
Po powrocie do Kutaisi wyruszyliśmy w poszukiwaniu wodopoju i paszy. Trafiliśmy do knajpo-kawiarni, w której zamówiliśmy ostatnie w tym sezonie adżarskie chaczapuri (Krentus i Tomasz), a Jarek odżachuri. Do tego różne substancje. Po zjedzeniu postanowiliśmy jeszcze dostroić knajpiany system dźwiękowy (dwie kolumny, z których słychać było tylko najniższe częstotliwości). A w międzyczasie zamówiliśmy (oprócz Krentusa) po jeszcze jednej porcji odżachuri - trochę z łakomstwa, a trochę po to, żeby udowodnić gruzińskim kelnerkom (już nie po raz pierwszy), że da się tyle zjeść. Soundsystem po jakichś 5 minutach zabrzmiał mistrzowsko, a panie kelnerki były tak zachwycone, zarówno dźwiękiem, jak i apetytem, że zaprosiły nas na wieczorną imprezę ("karaoke i tańce"). My jednak odpuściliśmy - czas się pakować, samolot startuje o 4:35.