Rano przy śniadaniu wymyśliliśmy, że wypożyczymy rowery i zwiedzimy okolicę. Wybór padł na wypożyczalnię, w której rowery wyglądały na najlepsze, jednak prawda okazała się inna. Leniwi Gruzini całymi dniami tylko siedzą, piją kawę, palą papierosy i kroją kasę. My stwierdziliśmy, że na ich miejscu choćby z nudów zaczęlibyśmy naprawiać po kolei te rowery. Wynajem kosztuje 20 pieniążków za cały dzień.
Pojechaliśmy do miejscowości Sno, po drodze kupiliśmy sprzęt nawadniający. Siedliśmy na górce i odpoczywaliśmy. W drodze powrotnej złapał nas dość spory deszcz, zatrzymaliśmy się więc pod drzewem i w oczekiwaniu na lepszą pogodę zaparzyliśmy kawę. Lepsza pogoda jednak nie nadeszła i wróciliśmy do Stepancmindy mokrzy i brudni. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze raz do Mountain Freaks, żeby porozmawiać. Ewa bardzo żałowała, że Dominik nie przyjechał z nami. Podobno wciąż do niej pisze ;)
Po krótkiej wizycie pobraliśmy z hostelu swoje plecaki, kupiliśmy chabizginę i ruszyliśmy marszrutką do Tbilisi.