Śniadanie mieliśmy umówione na 8 rano, żeby w miarę wcześnie ruszyć pod górę. Tradycyjnie, jak to w Kazbegi, śniadanie skończyło się dopiero wtedy, kiedy wszysvy powiedzieli, że mają dość. Na stole było wszystko - ser, placki z dżemem, jajka, chleb, warzywa, herbata, kawa oraz nasz najnowszy przysmak - chabizgina, rodzaj chaczapuri, tylko z dodatkiem ziemniaków.
Po śniadaniu zostaliśmy jeszcze obdarowani pozostałościami chabizginy i placków, po czym ruszyliśmy do wypożyczalni po zamówiony sprzęt. Firma Mountain Freaks posiada wszystko, czego potrzeba do zdobywania Kazbeka - podstawowy komplet kosztuje 55 lari za dobę (kask, uprząż, 2x HMS, czekan, raki, kijki). Do tego jedna lina. Można kupić butlę z gazem za 30 lari, jeśli ktoś nie ma, może również wypożyczyć porządne buty. Do tego wzięliśmy jeszcze podwózkę pok kościół Tsminda Sameba za 50 lari, żeby zaoszczędzić 2 godziny oraz mnóstwo siły. Agencję prowadzą dwie Polki - Ewa i Ania, także można się bez problemu dogadać. Sprźęt jest z tych nowszych i w doskonałym stanie (CT i BD).
Uzbrojeni w bardzo ciężkie plecaki ruszyliśmy zdobywać stację Meteo. Szło nam powoli, ale całkiem dobrze. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, żeby coś przekąsić i przekazać przyjemność niesienia liny komu innemu. Wszystko szło zgodnie z planem do wysokości ok. 3200 m n.p.m. Wtedy zaczęły się problemy z oddychaniem. Po każdych 3-4 krokach trzeba było zatrzymać się i zrobić ok. 15 oddechów, żeby dało się iść dalej. W dodatku przed lodowcem Gergeti zrobiło się ostro pod górę, a przed samym Meteo czekało na nas podejście - zabójca. Było już bardzo późno, w dodatku zaczął wiać mocny wiatr. Ze zmęczenia szliśmy już prawie na kolanach. W końcu udało się jednak dotrzeć do upragnionego schronu.
Warunki w Meteo są, delikatnie mówiąc, dalekie od ideału. Bidynek wygląda tak, jakby został opuszczony 50 lat temu. Ciemne korytarze z odrapanymi ścianami, słabe żarówki, trochę brudu. Dla nas był to jednak upragniony hotel, w którym mogliśmy odpocząć, zjeść i ogrzać się. Zrobienie 3 herbat i 3 liofilizatów zajęło nam (na 2 kuchenki) jakieś 2 godziny, bo musieliśmy topić śnieg. Podczas kolacji poznaliśmy Karima z Libanu, który juź od tygodnia czekał w Meteo na dobre watunki do ataku na szczyt. Okazało się, że w tym roku jeszcze nikt tam nie wszedł.
Naszą miłą kolację zakłóciło pojawienie się w kuchni zombie. Człowiek z wielkim plecakiem, przekrwionymi oczami i w koszulce termicznej, bez ani jednej kurtki. Trząsł się z zimna, od razu dostał od nas herbatę i wiśniówkę. Okazało się, że pochodzi z Turcji i tak o wszedł sobie na Meteo (3678 m n.p.m.) w samej koszulce termicznej. I to z przewodnikiem! Gospodarz schroniska wpakował go do śpiwora razem z kilkoma butelkami gorącej wody.