Cóż można powiedzieć więcej, niż sam tytuł? Po wielu długich i ciężkich dniach nadchodzi zawsze taki moment, że trzeba wyłączyć komputer, odkleić dupę od krzesła, umyć filiżankę po kawie, zamknąć za sobą drzwi i powiedzieć "nara". Pierdolnąć wszystko i wyjechać w Bieszczady... To znaczy na Kaukaz :)
Męski wyjazd. Impreza duża, choć mała - niestety z przyczyn niezależnych wykruszyło się nam 25% uczestników, jedzie tylko trzech (w ramach ćwiczeń obliczcie sobie jaki był pierwotny skład - to zadanie prawie jak z matury rozszerzonej...).
Plan jest taki - jedziemy, wchodzimy na Kazbek (5033 m n.p.m.), schodzimy i idziemy zjeść coś dobrego. Po czterech dniach...
Plan ambitny i zarazem szalony, który powstał w powolne niedzielne popołudnie w trakcie oglądania Familiady (no, w głowie Tomasza nieco wcześniej - jeśli nie czytaliście, to macie okazję: http://dali.geoblog.pl/podroz/24508/ekspedycja-gruzja-2016 ). Każdy z nas ma górskie doświadczenie, ale nikt z nas nie był nigdy na tak dużej wysokości. Zobaczymy jak będzie. Przewidujemy aklimatyzację i świetną zabawę. Plan minimum - wrócić żywym. Plan podstawowy - summit!
A potem chaczapuri w niewyobrażalnych ilościach, niebotycznie wielkie talerze wypełnione parującymi chinkali i gruzińskie wino pite tak, jak piją matematycy - na potęgę ;)
Zapraszam do śledzenia naszej wyprawy, zazdrość jak najbardziej wskazana ;)