Na śniadanie było dosłownie wszystko, a do tego musztarda, która wypalała oczy. Potem jeszcze tylko słodkie bułeczki, kawa i wyruszyliśmy na wycieczkę w kierunku wodospadu.
Już w czasie drogi zorientowaliśmy się, że daliśmy się trochę wrobić - podwózka w dwie strony (ok. 120 km) kosztowała 120 lari (pokój ze śniadaniem dla trzech osób kosztował 102 lari). Przyjęliśmy to jednak na klatę, postanowiliśmy być bardziej uważni i cieszyć się pięknym dniem, w końcu było 26 stopni i cudowne słońce.
Podróż znów upłynęła nam w rytmie rusko disko. David w dodatku mówił (a właściwie krzyczał) do nas tak głośno, że już po chwili mieliśmy dosyć.
Droga do wodospadów zmieniła się z asfaltowej na kamienistą. Każdy zwykły śmiertelnik zostawiłby samochód i dalej poszedł pieszo. Ale nie prawdziwy Gruzin. Starym Oplem Zafirą dzielnie piął się pod górę, przejechał przez rzekę (w drodze powrotnej jeszcze się w niej umył) i dopiero na naz wyraźny znak zatrzymał się i dalej już podreptaliśmy na nogach.
David zaprowadził nas do pięknego kanionu z kilkoma wodospadami, który robił niesamowite wrażenie. Czas spędziliśmy na robieniu zdjęć, kręceniu filmów i cieszeniu się z pobytu w tak pięknym miejscu. Na koniec zatankowaliśmy czystą górską wodę do butelki i ruszyliśmy w drogę powrotną (jeszcze przed odpaleniem auta David wlał całą naszą wodę do chłodnicy... Na szczęście kawałek dalej mogliśmy znowu napełnić butelkę). Po drodze modliliśmy się, żeby zepsuło się radio...
Jeszcze kilka słów o Gruzinie za kierownicą. Generalbie trochę jak Rumun (ciągłe wyprzedzanie), dodatkowo każdy próg zwalniający omija poboczem, na którym są tak duże dziury, że mogłoby w nie wpaść pół auta (w jezdni też takie są). Oprócz tego manewry typu wyprzedzanie sygnalizuje się klaksonem, kierunkowskazy są zbędne, a znaki drogowe są tylko poglądowe i stanowią drobną sygestię jak ewentualnie należałoby się zachować.