Poranek zaczęliśmy od śniadania (było to samo, co wczoraj) i po pożegnaniu się z przemiłym właścicielem wsiedliśmy do marszrutki do Tbilisi. Spotkaliśmy w niej poznanych dzień wcześniej Polaków (tych od czaczy). Wydawali się nas nie poznawać, nie byli rozmowni, wyglądali na mocno zmęczonych.
Kierowca marszrutki stosował zasadę "nie zwalniam dla nikogo", więc do Tbilisi dotarliśmy w niecałe 2,5 godziny, zamiast planowanych trzech godzin. Z dworca skierowaliśmy się do dobrze nam już znanej restauracji "Mirzaani", żeby coś zjeść, napić się piwa i korzystając z wifi poszukać noclegu. Z tego szukania wynikło małe nieporozumienie, w wyniku którego całe popołudnie spędziliśmy na szukaniu kolejnych miejsc z wifi i piwem, a finalnie wylądowaliśmy w tym samym hotelu, co poprzednio (Orien), nawet w tym samym pokoju z tą samą syczącą spłuczką.
Dzień zakończyliśmy wieczornym spacerem po mieście (w tym przejściem Mostem Pokoju - "podpaską"). Potem było jeszcze jedzenie ostatnich chinkali i bardzo zmęczeni położyliśmy się spać.